Close

#zostańwdomu i… przetrwaj!

Samotność jest często niełatwym doświadczeniem. A co z przebywaniem z kimś dwadzieścia cztery godziny na dobę? Czy to też może być trudna sytuacja? Pandemia koronawirusa w wielu krajach powoduje podjęcie środków zaradczych. W związku z czym jednym z zaleceń jest, aby zostać w domu i zminimalizować przemieszczanie się. Wszystko po to, aby uniemożliwić rozprzestrzenianie się wirusa.

Wydawać by się mogło, że w końcu! W końcu będzie można spędzić czas z domownikami. Rozmawiać, być dla siebie, zwiększać empatię i uważność na siebie. Czy rzeczywiście? Jak jesteście w krótkiej, zdrowej relacji, to może być tak, że aktualnie jesteście w raju. Ja bym była! Jednak dłuższe relacje, przebywanie z rodziną, współlokatorami może już nie być takie wesołe…

Zwierzę stadne

Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Myślę, że spora część ludzi słyszała to zdanie przynajmniej raz w życiu. A jeśli nie, to właśnie je napisałam.

Potrzebujemy innych ludzi, żeby przetrwać. Noworodek i niemowlę do właściwego i prawidłowego rozwoju potrzebuje nie tylko obecności innych, ale też fizycznych interakcji z innymi. Potrzebuje dotyku, żeby rosnąć. I nie są to romantyczne opowiastki, a naukowe fakty. Bez dotyku umieramy. Dosłownie.

Jednocześnie bywa przecież tak, że obecność innych może być dla niektórych przytłaczająca. Trudna. Pocałunki na powitanie, chwytanie za ramię bez pytania, poklepywanie po plecach czy ściśnięcie w zatłoczonym autobusie to dla wielu ludzi doświadczenia nie do zniesienia.

Zamknięcie w czterech ścianach z bliskimi osobami też może być nieprzyjemnym doświadczeniem. Dlaczego tak jest? No i jak sobie z tym radzić?

Pusty kubeczek

Wiecie jaka jest chyba najczęstsza rada dla mamy, która opiekuje się noworodkiem i skarży się, że ma dość, że jest zmęczona, że martwi się, że nie kocha dziecka?

„Spędź trochę czasu sama.”

Oczywiście nie chodzi o sytuację depresji poporodowej czy innych poważniejszych trudności, gdzie samo „spędź trochę czasu sama” to za mało i konieczna jest specjalistyczna pomoc.

Jednak w sytuacji, w której powodem trudności nie jest choroba, a przeciążenie stuprocentowym oddaniem się noworodkowi, takie znalezienie chwili tylko dla siebie jest niezbędne! To konieczność, która pozwala ładować baterie, odświeżać zasoby cierpliwości i zrozumienia.

Z pustego kubka – gdzie kubek jest metaforą naszego emocjonalnego dobrostanu i spokoju – nie nalejemy. Czyli nie przekażemy sobie ani innym niczego dobrego.

I nie inaczej jest w sytuacji, w której spędzacie czas zamknięci razem w domu, a Waszą jedyną odskocznią jest chwilowy spacer z dala od innych ludzi. A często nawet nie to.

Razem, ale oddzielnie

Jedna z podstawowych porad dotyczących życia erotycznego w długoletnich związkach dotyczy spędzania czasu… oddzielnie. Tak. Oddzielnie. To ważne z różnych względów. Pozwala bowiem na przykład budować w drugiej osobie zainteresowanie partnerem/ partnerką. Umożliwia odpoczynek. Nabranie dystansu do spraw w związku, które nas drażnią.

Dodatkowo nasza najważniejsza relacja w życiu, to relacja przede wszystkim z samym sobą. Wiadomo, może ona być raz lepsza, raz gorsza, trudna, łatwa, nieważne. Chodzi o to, że to ona w dużej mierze decyduje o tym, jak nam będzie z innymi. To dlatego stuprocentowe oddanie siebie drugiej osobie w dłuższej perspektywie nie jest wskazane.

Potrzebujemy mieć swoje odrębne rzeczy, żeby móc do siebie wracać i opowiadać! Dzielić się! Relacjonować!

I oczywiście siedzenie ze sobą w domu nie przekreśla z automatu robienia czegoś oddzielnie. No ale umówmy się – może nieco utrudniać.

A stąd już niedaleka droga do konfliktów. I teraz tak – tych konfliktów nie trzeba się bać. Zdrowe związki to nie są związki, w których osoby się nigdy nie kłócą. Kłótnie, konflikty, kryzysy nie są zagrożeniem dla Waszej relacji. Zagrożeniem może być to, w jaki sposób sobie z nimi radzicie.

„Wszystko okej”

Moja ukochana ciocia za każdym razem jak denerwował ją mój wujek, czyli jej mąż mówiła mu, że „nie, nie, wszystko okej”, a potem gotowała zupę pomidorową z makaronem na obiad. Nie dlatego, żeby nie skupiać się na swojej złości, ale dlatego, że wujek nie lubił pomidorowej z makaronem. Wolał z ryżem. Oczywiście zjadał z żalem to co mu z cichą satysfakcją podała ciocia. Ale jak się być może domyślacie w żaden sposób nie byli w stanie zażegnać w ten sposób zaognionej atmosfery.

Ten rodzaj acting outu, czyli rozegranie emocji w działaniu zamiast wyrażenia i nazwania ich przynosi chwilową ulgę, ale jest rodzajem agresji. Jestem świadoma, że wiele osób stosuje taki sposób niezdrowego komunikowania się nie w wyniku złych intencji, a z racji… wychowania. Podczas którego mało kto do tej pory uczył dzieci rozpoznawać, nazywać, wyrażać i regulować własne emocje. To zresztą trudna nauka.

Ale mając świadomość stosowania takiej formy uzewnętrzniania emocji, możecie spróbować nauczyć się robić to inaczej. A w przypadku aktualnej sytuacji, w której duża część z nas jest zmuszona spędzać większość czasu lub wręcz cały czas z bliskimi to bardzo przydatna umiejętność.

„Nie jest okej”

Wszelkiego rodzaju poradnictwo dotyczące konfliktów w parze czy w jakiejkolwiek innej relacji zaleca rozmawianie o emocjach. I rzeczywiście – to ważne. Problem zaczyna się, gdy my sami nie umiemy nazwać tego, co aktualnie czujemy. Coś jest nie tak, w powietrzu jest jakaś irytacja, coś niewysłowionego, ale co to jest właściwie? Jak to nazwać? Z czego to się wzięło?

Okazuje się, że nie zawsze umiemy to rozpoznać. Takie rozpoznawanie jest ważne, ale na szczęście niekoniecznie kluczowe dla udanej komunikacji. To, co jest kluczowe, to właśnie – rozmawianie mimo to. Czyli artykułowanie trudności, mówienie o tym, że coś się dzieje. Nie ma konieczności mówić pełnego zdania w stylu „Czuję złość, ponieważ siądziemy tu razem od tygodnia i marzy mi się pobyć w samotności tak, jak było do tej pory”. Wystarczy powiedzieć „Nie jest okej, nie wiem dlaczego, nie wiem dokładnie co, ale czuję się źle i jest mu trudno.”

Takie zasygnalizowanie trudności może pomóc rozpocząć dyskusję na temat tego, co dokładnie się dzieje. Co oznacza, że żeby ją rozpocząć nie musicie znać całej diagnozy kłopotu. W końcu gdybyście go znali nie potrzebowalibyście rozmawiać.

„Bo Ty zawsze!”

Ja w złości mam często ochotę mówić rzeczy w stylu „Zaraz mnie szlag trafi! Nigdy po sobie nie sprzątasz!” Choć doskonale pamiętam momenty, kiedy było posprzątane, więc to moje „nigdy” jest zwyczajnie nieprawdą! No tyle że w złości mam ochotę wyolbrzymić i pokazać, jak strasznie jestem pokrzywdzona, bo druga osoba rzekomo nigdy czegoś nie robi.

Nie idźcie tą drogą! Weźcie głęboki oddech i nazwijcie to, co się dzieje teraz bez rozciągania tego w niekończącej się czasoprzestrzeni. Komunikaty, w których występują wielkie kwantyfikatory, czyli właśnie te wszystkie „zawsze”, „nigdy” itd. nie ułatwiają rozmowy. Są atakiem, co oznacza, że druga strona zamiast wejść z nami w dialog będzie czuć, że musi się bronić.

Nie chcemy ataków ani obrony. Chcemy dyskusji. Rzeczowej, być może emocjonalnej, energicznej, gorącej, ale jednak dyskusji.

Inna kwestia to unikanie nazywania tego, co robi, myśli lub czuje druga osoba. W komunikacji chodzi o mówienie o sobie, żeby pokazać, w jaki sposób dana sytuacja wpływa na nas. Zamiast wyrzucać, że domownik nie sprząta albo co gorzej – nigdy nie sprząta, bo ma to w nosie! – zilustrujmy, jak się z tym czujemy, co to nam robi i dlaczego to dla nas ważne.

Stwierdzenie „Wkurza mnie ten bałagan w łazience. Czy możemy się wspólnie zastanowić, jak możemy go uniknąć?” jest zaproszeniem do rozmowy i znalezienia rozwiązania. I przecież o to nam chodzi – o rozwiązanie. Nie wojnę. Nota bene – domową.

Dorosły, ale trochę dwulatek

Ale tak jak mówię, dialog i szukanie rozwiązania to bardzo dojrzałe i mądre sposoby na rozwiązywanie konfliktów. A właśnie o to chodzi, że czasem nie chcemy być dorośli i mądrzy. Czasem chcemy płakać i wrzeszczeć jak dwulatek, któremu podano nie tę kanapkę. Albo nie ten kubek. Albo jak dwulatek, któremu okruchy chleba spadają na podłogę. A on nie chce, żeby spadały. Albo dwulatek, który chciał, żeby najpierw lala umyła zęby, a nie misio! Albo jak dwulatek… No nieważne. W każdym razie czasem chcemy krzyczeć, oceniać, mówić przykre rzeczy.

To normalne. Dlaczego? Bo jesteśmy ludźmi. Mamy swoje granice. Czasem przekroczenie ich nie pozwala nam się w porę zatrzymać. Czasem nasze kubeczki z zasobami są tak puste, że widać każdą ryskę na ich dnie, a my nie mamy chwili, żeby wlać do nich choćby kroplę.

I tak też może być podczas pandemii koronawirusa. Stres związany z zachorowaniami, ograniczenia związane z zakazami i nakazami, obawy, lęki, niepewności mogą tylko przyspieszać zmniejszanie się naszych zasobów. I tak jak dotąd wystarczała kawa z koleżanką albo wyprawa do biblioteki, tak teraz nasze możliwości ładowania baterii są ograniczone.

Choć nie uniemożliwione zupełnie. Dlatego znajdujcie w miarę możliwości to, co pozwala Wam odzyskiwać siły emocjonalne. Ulubiona potrawa? Smaczna kawa? Wideorozmowa ze znajomymi? Rodzicami? Długa kąpiel? Zdrowa herbata? Medytacja? Sen? Cokolwiek co jest możliwe na ten moment. Najdrobniejszej rzeczy, która do tej pory była czymś zwykłym możecie teraz przypisać ważne znaczenie. Może to być Wasze małe lekarstwo na trudności aktualnego czasu.

Tym bardziej, że to my sami jesteśmy odpowiedzialni za własne emocje. Jeśli ktoś nas czymś irytuje, to nie możemy oczekiwać, że przestanie to robić, żeby zmniejszyć naszą frustrację. Co więcej, jeśli wywołuje w nas smutek, to też tylko my sami możemy zadbać o to, co z tym smutkiem zrobimy. I oczywiście! Nikt nie ma prawa nas krzywdzić! Dlatego warto mówić, że to robi i jak się z tym czujemy. A jeśli mimo to nie zmienia swojego zachowania, to być może już nigdy nie zmieni. Jeśli mamy siłę, możemy odejść. Jeśli nie umiemy, warto poszukać pomocy.

Przemoc, samotność, niemoc

Bo oczywiście może być tak, że w Waszym przypadku ciężkie momenty z rodziną w domu to nie jest kwestia trudności w komunikacji, a regularna przemoc. Być może nie macie możliwości skorzystania z psychoterapii, w której do tej pory braliście udział. Albo jesteście dwadzieścia cztery godziny na dobę z osobą, która znęca się nad Wami psychicznie lub fizycznie.

W takim przypadku medytacja czy ulubiona herbata mogą nie przynieść Wam ukojenia. Pamiętaj jednak, że wciąż możesz skorzystać z pomocy online – pisz do zaufanych znajomych/ przyjaciół. Skorzystaj z aplikacji „Twój parasol”. Napisz do stowarzyszenia Forget me not. Daj znać, że potrzebujesz pomocy. I pamiętaj, że istnieją osoby, które wiedzą jak taką pomoc zorganizować.

Zdjęcie: unsplash.com

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *