Close

„Usiądź normalnie, bo się pobrudzisz!”

Dzisiaj tekst o czymś, co nie daje mi spokoju właściwie chyba od zawsze. A od jakiegoś czasu – jako że aktualnie spędzam większość czasu na placach zabaw – towarzyszy mi codziennie. Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania w tym temacie. Jednym słowem nazwałabym ten temat chyba pouczaniem. Ale tak naprawdę jest to coś dużo bardziej skomplikowanego i przekłada się na naszą seksualność w dorosłym życiu.

Przemoc, agresja czy argument siły?

Jak byłam mniejsza, myślałam, że ludzie dzielą się na dobrych i złych. Dobrzy to tacy, którzy kochają własne dzieci. Źli dzieci na przykład biją. Albo dają klapsy. Dzisiaj jestem duża i wiem, że nic na świecie nie jest czarno-białe, a jakaś część krzywd dzieje się w imię tzw. dobrych intencji. Albo z braku wiedzy. Z winy własnych negatywnych doświadczeń i braku wsparcia w szukaniu innych rozwiązań. Niektórzy powiedzą, że nic nie usprawiedliwia przemocy. Nie chcę jej usprawiedliwiać. Przemocy należy zapobiegać i należy ją karać. Ale chcę powiedzieć, że przemoc nie zawsze jest jakimś jednolitym czarno-białym zjawiskiem. I dlatego bardzo często nie jesteśmy nawet świadomi, że ją stosujemy lub że jej doświadczamy.

Zresztą brak wiedzy jest czymś, na co można społecznie wpływać. Robić kampanie reklamowe, pisać blogi, rozmawiać z ludźmi i dzielić się własnym doświadczeniem. Ale co z tymi tzw. dobrymi intencjami? Moi rodzice bardzo martwili się, jak byłam małą dziewczynką, bo byłam niejadkiem. Nie pozwalali mi wstać od stołu dopóki nie zjadłam całego posiłku. Płakałam bez końca. Czy to była przemoc? Dziś wiemy, że całkiem spora część dzieci przechodzi przez okres tzw. wybiórczego jedzenia. Wiemy też, że zdrowe dziecko jest w stanie dbać o swoje potrzeby żywieniowe od pierwszych dni życia. O ile ma oczywiście do dyspozycji wybór jedzenia przygotowany przez rodzica czy opiekuna.

Jeśli macie małe dzieci albo rodzeństwo, to wiecie, że te maleńce w pewnym momencie odkrywają moc słowa „nie”. Jest to dla nich super ważne odkrycie. W moim osobistym odczuciu jedno z ważniejszych. Takie, które będzie mocno rzutować na ich poczucie sprawczości czy umiejętność inicjowania różnych zachowań. I przekładać się to będzie na seksualność w dorosłym życiu – asertywność, znajomość własnych granic, umiejętność decydowania o sobie. Ale jednocześnie to dziecięce „nie” strasznie utrudnia mycie zębów czy podanie antybiotyku choremu dwulatkowi. Czy zastosowanie siły lub groźby w celu zadbania o higienę czy zdrowie jest przemocą? Część z Was powie, że tak, bo można to spokojnie zrobić pokojowo. Ale duża część ma do czynienia z wierzgającymi i gryzącymi żywiołami, które za nic w świecie nie pozwolą sobie gmerać w okolicach buzi, tylko dlatego, że rodzic czy opiekun uważa, ze tak akurat trzeba.

„Nie biegaj, bo się spocisz!”

Jest jeszcze inny kaliber dobrych intencji. Co powiecie na decydowanie za dziecko, czym ma się bawić w piaskownicy, bo ma rok i dwa miesiące, i źle trzyma łopatkę? Albo monitorowanie sposobu, w jaki korzysta ze zjeżdżalni i przypominanie co i w którym momencie ma chwycić, żeby było – według rodzica czy opiekuna – bezpiecznie? Mówienie dziecku, że teraz ma oddać zabawkę innemu dziecku, bo akurat inne dziecko też ją chce, no a przecież jak inaczej nauczy się, że „trzeba się dzielić”? Przekonywanie, że ma trzymać i jeść owoce w taki, a nie inny sposób? Tłumaczenie, że to, co czuje jest nieadekwatne („No nie płacz, przecież nic się nie stało.”)?

Jednym słowem, pokazywanie dziecku, że jego wybory i decyzje dotyczące własnego ciała, ale też emocje, które w tym ciele się pojawiają i szukają ujścia są błędne. Pouczanie, że trzeba inaczej, szybciej, dokładniej, równiej, spokojniej… A osobą, która wie, jak faktycznie korzystać z własnego ciała i co czuć w danej chwili jest rodzic. Wiecie, o czym mówię?

Tutaj być może powiecie „no dobra, dobra, ale gdzie tu przemoc. To normalne, że rodzicowi zależy na jak najlepszym rozwoju ruchowym czy emocjonalnym dziecka. Po co płakać, skoro przecież no owszem upadł, ale nic się nie stało. Nie krwawi, nie umiera.” Nie krwawi i nie umiera, ale czuje. I czasem się zastanawiam, czy dziecko rzeczywiście potrzebuje naszej krytyki i przekreślenia uczuć, które się w nim pojawiają. Czy może zwykłego potowarzyszenia mu w tym, co jest. 

„Czy czuję to, co czuję?”

Jak to wszystko ma się do związków, dorosłego życia czy seksualności? No i przede wszystkim – gdzie tu przemoc? Wszystko jest kwestią definicji i jeśli przyjmiemy, że przemocowe jest to, co intencjonalnie ma krzywdzić, to rzeczywiście zmuszanie do jedzenia w dobrej wierze nie nosi takich znamion. Jeśli jednak pomyślimy nad tą częścią definicji przemocy, która mówi o robieniu czegoś pomimo tego, że druga osoba się na to nie zgadza albo pomimo tego, że w jakiś negatywny sposób wpływa to na jej dobrostan czy rozwój, to nagle okaże się, że nie wszystko jest takie oczywiste. 

Myślę, że jedna z bardzo ważnych kwestii, która pomaga w życiu to poczucie zaufania do samych siebie. Wiara w to, że nasze uczucia czy zachowania są okej. Są adekwatne i ważne, a my sami wiemy co robimy. Niepewność jest czymś naturalnym i każdy jej od czasu do czasu doświadcza. Tak samo jak popełnia błędy czy nie wie, jak postąpić w danej chwili. Niemniej zaufanie do siebie to podstawa naszego szczęścia oraz fundament wchodzenia w dobre relacje z innymi.

To dlatego ważne, aby nie instruować dziecka na każdym kroku co ma teraz zrobić i w jaki sposób ma to wykonać. Nie krytykować. Nie pouczać. Jak ma się bawić, jak jeść, w jaki sposób korzystać z rzeczywistości. Popełnianie własnych błędów jest w końcu bardziej rozwojowe niż trzymanie włożonej do ręki właściwej końcówki widelca czy słuchanie ostrzeżenie, że zaraz się potknie lub spoci biegając. 

Pamiętam, jak w naszej szkole rodzenia jedna położna powiedziała, że właściwie najważniejsze dla dziecka jest to, żeby nie przeszkadzać mu się rozwijać. Mówiła o noworodkach, ale przecież rozwój człowieka nie kończy się na byciu noworodkiem.

Dlatego sprawdzajmy w sobie, czy możemy zaufać. Dziecku. Sąsiadce. Koleżance. Synowej. Bratu. Nieznajomej osobie na ulicy. Drugiej osobie. Że mimo wszystko wie, co robi i skoro nie prosi nas o pomoc, to niekoniecznie jej aktualnie potrzebuje. I nawet jeśli my w tej jednej sytuacji postąpilibyśmy inaczej, zachowajmy nasze rady dla siebie. Pozwólmy samodzielnie podejmować decyzje i bądźmy czujni i obecni w razie komplikacji czy niebezpieczeństwa. Albo zwyczajnie pytajmy, czy ktoś jest ciekawy naszego pomysłu i czy potrzebuje naszej opinii.

2 thoughts on “„Usiądź normalnie, bo się pobrudzisz!”

  1. Serio! Jestem zachwycona tym, co piszesz!
    Bardzo subtelny temat w bardzo mądrej, subtelnej odsłonie. Dziękuję, że pochylasz się nad tym tematem.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *